Nie ma to jak wyrwać się z miasta nad morze. I to z miasta, które paradoksalnie ma 18 rzek (większość pod ziemią), a jakby nie miało żadnej, i nazywa się Łódź.
Z Łodzi do Kołobrzegu jest daleko, bardzo daleko nawet, biorąc po uwagę podróż autobusem, która trwała 9 godzin. Ale dojechaliśmy. Rano, o 7, byliśmy na miejscu, czyli dworcu autobusowym.
Kołobrzeg jako miasto uzdrowiskowe żyje przez cały rok, nie tylko w sezonie letnim. Restauracyjki, ławki w parkach i deptak nadmorski były tłumnie oblegane przez kuracjuszy i turystów. A mieszkańcy miasta robią wszystko, żeby uatrakcyjnić pobyt przyjezdnym.
Mnie podobało się to, że małe miasto, a tyle parków w nim, a w nich kwiatów tyle :) My byliśmy w Kołobrzegu wczesną wiosną i już było cudnie, a co dopiero w pełnym rozkwicie...
Nocowaliśmy w Orbisie, spory kawałek od centrum. Ale jesteśmy zadowoleni. Nocleg oczywiście rezerwowaliśmy przez booking.com, bo na jedną noc nikt nie chciał nam wynająć pokoju. Cena nie była wysoka, a pokój duży i czysty. Śniadania są tam drogie, dlatego nie korzystaliśmy z tego udogodnienia.
Warto, więc zastanowić się nad wykupieniem posiłków w domach sanatoryjnych.
P.S. A no i mamy pocztówkę z Kołobrzegu z naszym zdjęciem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz